Dahab – Egipt
Dahab to takie nurkowe miejsce, gdzie należy być przynajmniej raz w życiu. Sporej ilości nurków raz wystarczy, ale wielu tu wraca. Jedni zakochują się w tym miejscu, inni – wręcz odwrotnie.
Sam miałem duży kłopot z Dahabem i w ogóle Egiptem. Chciałem nurkować na rafach, ale odstręczała mnie myśl, że w Egipcie będzie to wyglądało trochę tak jak u nas łażenie po górach w Tatrach. Tłum ludzi, góry wręcz wyślizgane, do Zakopanego nie ma jak wjechać w sezonie, a góral i tak wybrzydza na turystę, bo na jego miejsce jest dziesięciu kolejnych. W końcu musiałem jednak zrewidować swoją opinię – jechałem kończyć swój kurs divemastera i nie miałem nic do wyboru. Mówi się „trudno”. Pojechałem i przeżyłem szok. Oczywiście, pierwsze wrażenie nie jest powalające – jedziemy z Sharm El Sheik autobusem – dookoła pustynia, piaskowe góry, jakieś pojedyncze domki, rudery i wszechobecny śmieć na pustyni. Sam Dahab na przedmieściach też nie czaruje wyglądem, sporo śmieci, i bardzo zabawny widok – kozy wypasane głównie w śmietnikach. Dokłada się do tego trudna sytuacja Egipcjan – ostatnie rewolucje, w związku z tym kryzys branży turystycznej. To widać. Porzucone hotele, nigdy nie dokończone hotele. Do tego styl budownictwa beduinów, którzy tradycyjnie nie przywiązują uwagi do miejsca zamieszkania. Styl beduiński miesza się z budownictwem Egipcjan przybyłych z centralnej części kraju, a do tego przybyłych licznie tutaj inwestorów ze wschodu. Mamy niezwykły miszmasz stylów ale w wydaniu małomiasteczkowym.
Dahab to nieduża mieścina. Po dwóch dniach przyzwyczajamy się do tego stylu, a wręcz zaczynamy go odbierać jako swego rodzaju oryginalny. Mnie najbardziej ucieszyło to, że mieszkający i pracujący tu ludzie nie są tacy nachalni, jak to bywa w innych regionach tak zwanego wschodu. Handlarze owszem próbują rozpocząć rozmowę, ale odbierają nasze sygnały dość wyraźnie i w razie czego szybko odpuszczają. My jednak możemy w ogóle nie zwracać uwagi na samo miasteczko, czy otoczenie, możemy w zasadzie wyściubiać nos z hotelu tylko w celach wiadomych. Nas interesują nurkowania, a ten region pod kilkoma względami ma czym się pochwalić
Blue Hole, niezwykła studnia w rafie koralowej szeroka na sześćdziesiąt metrów, opadająca na sto dwa metry głębokości. Na głębokości pięćdziesięciu metrów otwierająca się malowniczym łukiem na otwarte morze. Obowiązkowy cel i ważny punkt w edukacji nurków technicznych, którzy tu sprawdzają swoje umiejętności. To w tym regionie padło wiele rekordów światowych w nurkowaniu. To tu Nuno Gomez bił swój rekord, to tu Ela Benducka zdobyła swój tytuł. Nurkowie rekreacyjni chętnie przybywają do Blue Hole by poczuć magię tego miejsca i przynajmniej posmakować jej w ramach rekreacyjnych limitów, mają z resztą co tu robić, oprócz samej studni, w której warto wykonać jedno nurkowanie i spróbować wypatrzyć ów łuk, warto zrobić wycieczkę na zewnątrz studni. Polecam zwłaszcza podwodną wędrówkę z El Bells do Blue Hole.
El Bells – wąska rozpadlina – szczerbina w skale opadająca pionowo w głębiny. Tutaj schodzi się na trzydzieści – czterdzieści metrów i wyrusza się powolnym tempem ku górze, w stronę Blue Hole. Po drodze podziwiamy bogate życie obrastające pionowe ściany skalne. Nurkowanie kończymy w Blue Hole.
The Islands – menadrując w labiryncie korytarzy utworzonych przez rafowe wyspy, można stracić rachubę czasu. Tylko ogarnięty przewodnik wycieczki daje nam znać, że już pora do brzegu. A nam wcale na tym nie zależy. Doskonałe miejsce łączące wszystkich nurków, niezależnie od stopnia nurkowego – najgłębiej nurkujemy tutaj na jakieś siedemnaście metrów, a mimo to posiadacze papierów do czterdziestu metrów wracają z tego nurkowania z pięknym bananem na twarzy i chętnie wracają w to miejsce.
Canyon – kolejna szczelina w rafie, tworząca sporą pieczarę, której dno dochodzi do trzydziestu metrów. Można stąd wyruszyć wąskim korytarzem na dużo większe głębokości, jednak posiadacze certyfikatów równoważnych OWD i AOWD będą tutaj bawić się doskonale. Wizytę w pieczarze polecam zwłaszcza na nocnym nurkowaniu.
The Caves – trzy pieczary. O tyle ciekawe miejsce, że nurkowanie zaczyna się lub kończy w niewielkiej pieczarce, z której trzeba wydostać się na półkę skalną, lub wykonać zgrabny skok do wody. Przy trudnych warunkach na morzu, albo dla osób mniej doświadczonych nie poleca się tutaj nurkować. Na zewnątrz Caves oczywiście bogactwo rafowego życia.
Gabr El Bint – najdalej wysunięte nurkowisko, niedostępne z brzegu. Dzięki temu rafa wciąż nieskażona niszczącym wpływem ludzkiej obecności. Rafa rozpościera się na długim odcinku brzegu opadającego zdecydowanie w niezmierzoną toń. Doskonałe miejsce do podziwiania bogactwa życia na rafie. Majestatyczne wachlarze gorgonii, możliwość spotkania płaszczek, czy nawet żółwi czynią to miejsce naprawdę godnym polecenia.
Warto zwrócić uwagę na opiekę centrum nurkowego, z którego miałem okazję tutaj korzystać już dwa razy. Dahab Days to egipskie centrum nurkowe prowadzone przez Mohameda Elattara, który porzucił wielkomiejskie życie w Kairze i otworzył tutaj biznes nurkowy. Widać w nim pasję nurkowania i miłość do morza. Jego opieka robiła na mnie ogromne wrażenie. Bardzo nastawiony na klienta, życzliwie i chętnie pomagający w każdym aspekcie naszego pobytu, doradzający i pokazujący, co i jak funkcjonuje w Dahabie. Jako nurek przewodnik zawsze dbający o bezpieczeństwo, robiący pełne odprawy przed i po każdym nurkowaniu. Byłem niezwykle mile zaskoczony i musiałem poważnie zrewidować swoją opinię o lokalnym „przemyśle” turystycznym. Podobała mi się zwłaszcza cała logistyka związana z nurkowaniem. Na każdym nurkowisku instalowaliśmy się w lokalnej knajpce, w przyjemnym cieniu mając nieograniczony dostęp do napojów i smacznego, treściwego posiłku na życzenie (ceny w Egipicie są dla nas bardzo atrakcyjne). Mogliśmy pozostawić wszystkie nasze rzeczy pod opieką pracowników restauracji nie bojąc się o nie. Po nurkowaniu mieliśmy miejsce i czas by porządnie wypocząć, najeść się i przygotować się do kolejnego nurkowania.
Popularnym – głównie ze względu na atrakcyjną cenę – hotelem w Dahab jest hotel Tropitel położony około dwadzieścia kilometrów od centrum miasta. Odcięci od miasta niespecjalnie to odczuwaliśmy, mogąc zawsze skorzystać z bezpłatnego busika, który kursuje między hotelem a Dahabem. Z Tropitelu możemy dosłownie piechotą dojść do nurkowiska Canyon i jest stąd niedaleko do Blue Hole. Niemniej jednak nie należy zbyt wiele spodziewać się po samym hotelu. Pokoje są w porządku, basen także. Jedzenie jednak szybko się nudzi, jest przeciętnie przyrządzone i niespecjalnie wyrafinowane, a obsługa wyraźnie liczy na każdym kroku na nasz napiwek nie dając specjalnie nic w zamian. Jeżeli jesteśmy na to odporni, a liczy się dla nas cena – wybierzmy Tropitel. Oczekując jednak lepszego standardu, rozejrzyjmy się w innych ofertach, których tu nie brakuje.
autor: Jakub Cieślak
Relacje