Moje własne AOWD, potem Rescue, potem chyba już IDC. Nigdy go porządnie nie pozwiedzałem. Jakieś krótkie ogólne wycieczki przy okazji kursowych zajęć. Teraz przyjeżdżałem jako instruktor, jako organizator nurkowych wypadów, jako przewodnik grupy nurkowej. Byłem więc w pracy. Niemniej jednak taka praca to czysta przyjemność. Jednym z moich „obowiązków” było przecież pokazanie moim nurkom jak fajny jest Zakrzówek. Przy okazji kursanci wykonywali różne zadania: ćwiczyli podwodną nawigację, doskonalili pływalność, poznawali procedury nurkowań nocnych, wrakowych, odkrywali podwodną fotografię. A ja miałem dużo czasu by poznać się bliżej z Zakrzówkiem.
Muszę się przyznać, że nie zawsze przepadałem specjalnie za tym miejscem. Odwiedziny w kamieniołomie w letni weekend to nie do końca mój ulubiony temat na nurkowanie. Zakrzówek cieszy się dużym zainteresowaniem, w letnie weekendy przez akwen przewijają się jakieś setki nurków. Samochodów nie ma gdzie stawiać, każdy punkt do rozłożenia się ze sprzętem jest na wagę złota, obsługa – chociaż liczna – nie zawsze wyrabia czasowo: czasem bicie butli zajmuje sporo czasu. Na Zakrzówek w sobotę i w niedzielę dobrze zameldować się bladym świtem zaraz po otwarciu. Miejsca nie zabraknie, będzie gdzie auto postawić i pierwsze nurkowania zaliczymy w niezmąconej wodzie. Potem, z każdą godziną będzie z tym gorzej.
Za pierwszym więc razem, kiedy wypadło mi odwiedzać Z. w to lato, zameldowałem swoją grupę jak najwcześniej się dało. Nie mieliśmy problemu z zaparkowaniem, rozłożeniem się ze szpejkiem, wchodziliśmy do wody jeszcze nie wypełnionej po brzegi bąbelkami z nurkowych automatów. W trakcie tego wypadu miałem ze sobą trójkę nurków rekreacyjnych (z czego jeden dołączał do nas dopiero na niedzielę) i jednego kursanta AOWD. Plan był prosty – rekreacyjni zaliczyli samodzielnie dwa nurki, podczas gdy ja z Łukaszem w ramach AOWD zrobiłem nawigację i doskonałą pływalność, a pod koniec dnia robimy sobie „safari wrakowe” – porządną wycieczkę po najważniejszych atrakcjach Zakrzówka.
Nawigację zrobiliśmy sobie na lewej drodze. To stosunkowo mało popularna ścieżka, nie mieliśmy więc tam żadnych szkodników, którzy wchodziliby nam w paradę przy wykonywaniu ćwiczeń. Miałem bardzo mgliste wspomnienie tej ścieżki, którą widziałem wcześniej chyba tylko raz. Jest to mocno nierówna dróżka, schodząca dość mocno w dół. Niemniej jednak w weekend można się spodziewać w tym miejscu więcej spokoju. Oczywisty i najlepszy wybór to prawa droga prowadząca do autobusu. Jednak tam jest w weekend duży ruch, niemalże jak na Marszałkowskiej. Nie żałowałem więc mojego wyboru, poszło gładko, widoczność była niezła, ale nie na tyle dobra, by mój kursant mógł wspierać się w nawigacji licznymi widocznymi punktami orientacyjnymi.
Do ćwiczeń z doskonałej pływalności wybrałem oczywiście hula hopy na głównej drodze i inne instalacje w ich pobliżu. Niemniej jednak dopiero w trakcie tego nurkowania odkryłem, że z ustawionych tu luster już nie ma totalnie pożytku. Nie idzie o ich zabrudzenie, ile o to, że zeszło z nich całe odbijające sreberko. Chyba czas by ktoś zainwestował w nowe lustra… Niemniej jednak wykonaliśmy wszystkie zaplanowane zabawy i zakończyliśmy ćwiczenia w pełni usatysfakcjonowani.
Na trzeci nurek połączyliśmy się z rekreacyjnymi. Trasa była wyznaczona ambitnie: po powierzchni do „Grubego”, tam winda w dół. Chwila zwiedzania „Grubego”, kurs wyznaczony przez jego dziób, dopływamy do ścianki od prawej drogi, płyniemy na stałej głębokości około osiemnastu metrów by dotrzeć do punktu, gdzie droga schodzi na tą głębokość. W tym miejscu leży autobus, na nim się chwilę kręcimy i zaczynamy powrót zaliczając po drodze oba samoloty i radiowóz. Ustaliliśmy, że dzielimy się na dwa zespoły: rekreacyjni idą jako para, ja z Łukaszem tworzymy drugi zespół. Gdyby komuś powietrze zeszło poniżej rezerwy, daje sygnał partnerowi, pozostałej grupie i wraz z partnerem rozpoczyna wynurzanie, reszta idzie zgodnie z planem. Na szczęście nie musieliśmy realizować tego planu. Wszystkim powietrza starczyło na całą wycieczkę.
Najpierw „Gruby” – zgrabny drewniany statek w końcu osiadł na szesnastu metrach i teraz sobie elegancko siedzi na skalnej półce poniżej najdalej wysuniętego cypla. To nawet ładny widok pod wodą, choć atrakcja totalnie sztuczna. Zbudowany tylko w jednym celu – zatonąć na Zakrzówku i stanowić bazę do ćwiczeń dla nurków. Niemniej jednak czasem robi niesamowite wrażenie. Dobrze jest na niego napłynąć od strony drogi. Zejść na te szesnaście metrów i dotrzeć do niego wzdłuż ściany. Woda, choćby była bardzo przejrzysta, nie od razu ukazuje nam jego zarys. W końcu go dostrzegamy. Powoli zarysowuje się nam wysoki dziób, potem zarys reszty. Podziwiamy dużą kotwicę. Czujemy naprawdę przyjemny dreszczyk. To jednak ścianki Zakrzówka są królowymi akwenu – to jest jego największy skarb. Piękny, majestatyczny, przytłaczający widok. Czujemy naszą maleńkość oglądając te formacje. Jak wizura dopisuje, możemy bez pomocy latarek ogarnąć naszym wzrokiem duże obszary ścianek. Jednak warunki wymagające oświetlenia dostarczają równie niesamowitych emocji. W autobusie obowiązkowo należy wykonać sobie zdjęcia: a) na siedzeniach pasażerskich z obowiązkowym „zimnym łokciem” za oknem, b) za kołem kierownicy. Dyskusyjna dla mnie atrakcja, ale wielu się to podoba. No w końcu siedzi tam sobie na dnie całkiem spory środek komunikacji miejskiej, którym wielu z nas jeszcze niedawno przedzierało się przez swoje miasto. Zdjęcia wykonane i jedziemy do samolotów.
Do zakrzówkowego płatowca dołączył aeroplan znany z „Koparek” w Jaworznie. Samoloty są tuż obok siebie. Do obu można zajrzeć, jeden ma odkrytą kabinę, w której siedzą „piloci”. To też punkt obowiązkowych fotografii. My jeszcze chwilę kręcimy się pod wodą i zbieramy się do wyjścia. Przed nami sobotni wieczór na krakowskiej starówce – czas na porządne jedzenie i wypicie wspólnego kufelka za udane nurki. Czas na nurkowe opowieści.
Następnego dnia, zaraz po śniadaniu wyruszamy na Zakrzówek by wykonać dwa nurkowania. Rekreacyjni idą na swoją wycieczkę, ja robię z Łukaszem nurkowanie głębokie i z tym związane zadania. Schodzimy przy „Grubym”, ale lecimy w toń nie zatrzymując się przy nim. Opadamy przy ściance i pedałujemy powoli w stronę trzydziestego metra. Szukamy miejsca do przycupnięcia i wykonujemy kilka ćwiczeń wymaganych do zaliczenia. Pamiętam moje nurkowanie zaliczeniowe z AOWD. To było gdzieś w tych regionach. Jednak wtedy potrzebowaliśmy światła by cokolwiek zobaczyć. Tym razem wizura była na tyle dobra, że latarki były nam jedynie potrzebne by doświetlić tabliczkę komunikacyjną. Wracaliśmy wynurzając się przy ścianie. Jeszcze przycupnięcie przy drodze na pięciu metrach i strzelenie bojki. Ostatni nurek na tym wyjeździe to wyprawa całą ekipą w najmniej mi znany wycinek Zakrzówka – poszliśmy w lewo trzymając się cały czas zewnętrznej ściany. Nurka zaczęliśmy od około dziesięciu metrów głębokości, w połowie wynurzyliśmy się do jakichś pięciu, sześciu metrów i na tej głębokości rozpoczynaliśmy powrót do wyjścia. Lewa ściana nie jest bogata w dodane atrakcje, ale jest równie ciekawa, jak pozostałe. Na powierzchni w tym miejscu znajdują się liczne punkty zajmowane przez dzikich plażowiczów. Oczywistym jest więc widok śmieci na dnie akwenu. Na szczęście niezbyt licznych. Cieszy za to widok licznych ławic ryb, oraz mniejsze grupki sporych okoni. Dużym zaskoczeniem było spotkanie z sumem. Sum płynął sobie nad nami dobre dwa metry wyżej. Był to jednak kawał skurczybyka i jego masywna sylwetka zrobiła na nas niemałe wrażenie. Z takim przyjemnym akcentem mogliśmy kończyć nurkowanie w pełni usatysfakcjonowani. To był koniec tego wyjazdu.
Kolejną okazją do odwiedzenia krakowskiego kamieniołomu było kolejne szkolenie AOWD, tym razem dla dwóch nurków, którym pasował wyjazd w środku tygodnia. Na Zakrzówku totalne pustki, nie można sobie wyobrazić lepszych warunków do przeprowadzania szkolenia i do nurkowania. Na pierwszy dzień nawigacja – tym razem na głównej drodze, doskonała pływalność – hula hopy i pływanie pod platformą – trening pływania żabką. Na koniec dnia nocne nurkowanie.
Moje drugie nocne na Zakrzówku. Pierwsze wykonałem w ramach swojego AOWD – niesamowite wspomnienia, zupełnie inne wrażenia z oglądania ścian, ospałe ryby zawieszone nad dnem. Co z tego, jak drugie nocne było zwyczajnie kosmiczne! Wspomnienie mojego pierwszego nocnego totalnie zbladło po tym, co zobaczyliśmy z chłopakami w trakcie ostatniego nurkowania. Zupełnie, jakby najfajniejsze ryby z akwenu umówiły się, że pojawią się nam w świetle naszych latarek. Widywałem ładne płocie, ale nie aż takie okazałe sztuki. Widziałem już niejednego szczupaka, w tym pięknego króla szczupaków z Piechcina. Jednak Zakrzówkowy król był równie przystojny (i utuczony) i dodatkowo dał się nam porządnie zbliżyć. Miałem doskonałą okazję przyjrzeć się tej niezwykle pięknej rybie z bardzo bliskiej odległości. Kawał szlachetnego rybiszcza. Karpia pod wodą nie widziałem, a tu jeszcze taki piękny okaz. Gdzieś tam mignęły jesiotry, dodatkowo największe okazy okoni, jakie widziałem w swoim życiu. Tylko zakrzówkowy sum nie dopisał, ja jednak wcale tego nie żałuję. Wszyscy wyłaziliśmy z wody totalnie usatysfakcjonowani. Prawdę rzekłszy to wychodziliśmy niechętnie. Żałowaliśmy, że nurkowanie czas kończyć. Przypomniało mi to najfajniejsze nocne nurkowania w Zielonce, gdzie na jednym nurkowaniu mogłem zobaczyć pięknego węgorza, liczne szczupaki, a drobne ryby dosłownie odbijały mi się od maski. Właśnie dzięki takim zanurzeniom trudno nie pokochać nocnych nurkowań, które nie muszą być głębokie. Nocne życie akwenów to zupełnie inna bajka dla nurka. Ciężko mi zrozumieć nurków, którzy nie lubią nurkowań nocnych.
Ostatni dzień kursu to nurkowanie głębokie i „safari wrakowe”. Wizura dobra, więc znowu latarki stanowią tylko wsparcie przy ćwiczeniach na dnie. Nie docieramy z resztą do dna, nad którym wisi podejrzana zawiesina. Osiadamy gdzieś w okolicach dwudziestego siódmego metra i wykonujemy nasze ćwiczenia by zaraz potem rozpocząć podróż do wyjścia z przystankiem na strzelanie bojek. „Safari” to powtórka z rozrywki – ten sam scenariusz, jak z pierwszego wyjazdu. Chłopaki są bardzo zadowolone, dla mnie to jednak nie to samo co nocne, o którym będę śnić w drodze powrotnej do domu. Żegnamy Zakrzówek i ruszamy do naszych domów. Zostawiam za sobą Zakrzówek czując, że powoli staje się on moim drugim domem. Znam już to miejsce bardzo dobrze, ale na pewno nie jak własną kieszeń. Mam do zwiedzenia całą prawą ścianę zewnętrzną, której wycinki widziałem dawno temu. Wciąż intryguje mnie, co można zobaczyć w skrajnie południowej części akwenu i w najdalszych partiach Zakrzówka, jednak te wyprawy będą wymagać użycia skuteru. Chętnie tu wrócę by się przekonać, co jeszcze mogę tu odkryć. Chętnie tu wrócę by prowadzić kursy, gdyż Zakrzówek świetnie się do tego nadaje. Jest to doskonałe miejsce do pracy dla instruktora nurkowania.
autor: Kuba Cieślak